Czerwona lampka już się świeci…

Czerwona lampka już się świeci…

Autor : Sir Aleks

Piłka nożna opiera się na prostych zasadach. Niemniej dookoła niej powstało tak wiele powiedzeń, że i nimi można wszelkie zawiłości tłumaczyć. Jak choćby „nieraz trzeba przegrać, by później móc wygrać” (lub też „czasami trzeba zrobić krok w tył, by potem zrobić dwa do przodu”). I którąkolwiek opcję by wybrać, drużyna Voltastalu właśnie krok w tył wykonała…

W czwartkowy wieczór doszło do meczu między drużynami z kompletami – OKT porażek, Voltastal zwycięstw. I choć OKT przegrywało dotychczasowe mecze, to nie były gromione a do tego rywale byli raczej z wyższej półki. Statystyczne łatwo było wytypować faworyta, acz statystyka do życia ma się jak świnia do siodła, znaczy że niby można, ale nie do końca…

Obie połowy były różne. Pierwsza na zasadzie – nie idzie a wpada, druga idzie a nie wpada. Początek to pełna nieśmiałość. Obie ekipy zabierały się do otwarcia rywala jak pies do jeża, ale to najprawdopodobniej spowodowane było bardzo krótką ławką rezerwowych. Volty gra była rwana, zarówno w przedzie jak i w tyle. Dobrej transmisji piłki między kilkoma zawodnikami nie dane było uświadczyć. Owszem, gole wpadały, ale bardziej to zasługa Dychy, niż zespołu. I kiedy można było spokojnie grać po odskoczeniu na dwie bramki, brak porozumienia i pech bramkarza (panowie, bramkarze nie przewidują takich rykoszetów, tak bywa) pozwoliły rywalowi złapać kontakt. Druga cześć potyczki to lepszy obraz gry, ale efekt zdecydowanie niezadawalający. Swego czasu ekspert koszykarski użył nielogicznego stwierdzenia „festiwal niecelnych trafień”, ale to, jak ulał, pasuje do wydarzeń boiskowych. Bowiem znęcanie się nad słupkami oraz usilne próby kierowania piłek tylko i wyłącznie w bramkarza to właśnie taki „festiwal niecelnych trafień”. A do tego komunikacja zawodziła niemiłosiernie. Niby była myśl przewodnia, ale realizacja założeń taktycznych kulała. I co z tego, że znów dało się odskoczyć (Dycha indywidualnie i Ejan z wolnego pod samą poprzeczkę), skoro rywal po błędach indywidualnych doskoczył na remis tuż przed finalnym gwizdkiem arbitra? I czasu już było za mało, by zainkasować komplet punktów…

Czy czas na rozpacz i darcie szat? Nie, bo za chłodno na dantejskie sceny. Wnioski należy wyciągnąć. Co było powodem tej porażki (remis w takich kategoriach trzeba traktować)?

- ławka a właściwie jej brak. Dwóch zmienników daje ograniczone pole manewru. I to nawet nie chodzi o efekt rotacji i używaniem graczy o innych paramentach i umiejętnościach w zależności od potrzeb. Po prostu nie można przycisnąć oponenta i go zmęczyć by na koniec zamęczyć i szalę przechylić na swoją stronę;

- zaskakujący brak wiedzy o swoich wadach. Skoro macie bramkarza który niekoniecznie czuje grę piłką, po co do takiej dążyć?

- indolencja strzelecka. Owszem, golkiper rywala miał dzień, ale po prawdzie strzały były kierowane w niego a nie obok. A to ułatwia pracę ludzi w rękawicach. Ponadto masochistyczna wręcz chęć przepchania się aż do bramki, mimo połowy składu rywala stojącego murem przed linią bramkową. Jest jeszcze jedna złota zasada – piłka jest zawsze szybsza, niż najszybszy piłkarz. Podanie a nie kiwanie robi różnicę. Szczególnie w sytuacji „ja kontra prawie cały świat”…

- brak zdecydowania w obronie. Niestety, komunikacja, komunikacja i raz jeszcze komunikacja. Nikt nic nie mówi, nikt nie krzyczy i efektem końcowym jest piłka w siatce.

- taktyka/brak lidera. Trzeba się zdecydować co się gra i kto to kontroluje. Nie może być, że nagle pada hasło – gramy od połowy a atak szuka z przodu swoich szans. Piłka stracona i powrotu brak. Koncepcja zmiany obrońcy na ofensywnego może i dobra, ale już wykonanie pozostawię bez komentarza.

- spychologia stosowana. Piłka to gra błędów. Skoro ktoś indywidualnie zawiódł, kolektywnie należy błąd naprawić. Tak to działa. Wskazanie pomyłki a rozdrapywanie ran to dwie różne rzeczy. Szczególnie, że na boisku nie było choćby jednego zawodnika, kto by czegoś w czasie gry nie spartolił… (może oprócz Muzyka).

Było, minęło. Remis to nie wynik, którego się zespół spodziewał, ale może pozwolić na wyzwolenie dodatkowej motywacji i wyrwanie ze strefy komfortu. Wiele meczy do rozegrania, wiele punktów do zdobycia. Wypadek przy pracy może się zdarzyć, ale wypadki już nie. Zatem grajcie, wygrywajcie i wyciągajcie wnioski ze swoich błędów, Mistrzowie Polski.

Opis organizatorów :

Zawodnicy OKT Polska nie mają łatwego początku sezonu, jest to ich trzeci mecz i trzeci HIT kolejki. Niestety poprzednie dwa spotkania zakończyły się minimalnymi porażkami. Drużyna OKT w tych meczach pokazywała charakter i silną wolę walki, jednak czegoś brakowało aby postawić kropkę nad ” i „ i odnieść zwycięstwo. Trzeci HIT zapowiadał się niesłychanie ciekawie, mecz z VOLTASTALEM zawsze należy do trudnych i wymagających spotkań. Spotkanie przebiegało pod dyktando mistrzów Polski, nieustanne ataki, większe posiadanie piłki, sporo okazji podbramkowych. OKT z małymi problemami kadrowymi nie mogło sobie pozwolić na wymianę ciosów, więc ustawiło się bardzo mądrze na swojej połówce i czekało na wyprowadzenie kontrataku. Taktyka okazała się idealna, każda stracona bramka działała mobilizująca i OKT szybko doprowadzało do remisu. Kiedy w końcówce meczu po błędzie obrońcy OKT piłkę do bramki skierował Marcin Zużydło, mieliśmy 4-2 i wydawało się, że już jest po meczu. Ostatnie minuty dały Nam wiele emocji, OKT rzuciło się do odrabiania strat i małymi kroczkami zbliżyli się do upragnionego celu. Bramkę na 4-3 strzelił Piotr Jułga, chwilę później fatalny błąd popełnił bramkarz VOLTASTAL, Adam Kowalewski zachował się podobnie jak Artur Boruc w pamiętnym meczu z Irlandią ( piłka przeleciała mu nad nogą ) i mieliśmy 4-4. OKT pokazało ogromny charakter i wykazało się dużą wolą walki, mimo tak nielicznej ławki rezerwowych udało się odebrać cenne punkty zdecydowanemu faworytowi tego spotkania.
 

Komentarze

Dodaj komentarz
do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości